Leniwy pidżamowy dzień wydaje się idealnym, by połknąć jakąś małą
książeczkę, która od dawna czeka na swoją kolej do bycia przeczytaną.
Faktycznie, usiadłam dziś wygodnie i wypiwszy trzy herbaty miętowe oraz
jedną kawę, przeczytałam coś niewielkiego- najnowszą powieść
Masłowskiej- Kochanie, zabiłam nasze koty.
Książka czekała na mnie dość długo, kilka miesięcy. Właściwie zupełnie
nie wiem dlaczego, bo Masłowską jak najbardziej lubię. Kilka lat temu
pochłonęłam jej kontrowersyjną Wojnę polsko-ruską, a w tym roku
zdarzyło mi się napisać niewielką pracę analityczną na jej temat. Zatem
Masłowską i jej warsztat lubię. Jak każdej książce tej autorki, Kotom trochę
się oberwało. Że książka o niczym, że przerost formy nad treścią, że
bez przesłania i w ogóle do kitu zupełnie. Spróbujmy to przemyśleć.
Muszę najpierw się wyżalić, co rozdrażniło mnie na samym początku,
właściwie jeszcze w księgarni. Książka ma 155 stron, zatem można śmiało
powiedzieć, że zalicza się do tych raczej zwięzłych treściowo. Została
mimo to wciśnięta w twardą okładkę, dzięki której Koty przypominają mały elementarzyk dziecięcy. Oprócz tego w środku zastajemy niedorzecznie dużą czcionkę.
Przypuszczam, że gdyby zastosować normalny rozmiar czcionki, to
książka skurczyłaby się do stron osiemdziesięciu, i już wtedy dużo
trudniej byłoby wcisnąć ją ludziom za trzydzieści złotych.
Mimo wszystko nie lubię takiego naciągactwa. Jeśli chodzi o fabułę, to
najprościej powiedzieć, że jest to złośliwy śmiech z życia
mieszczuchów. Masłowska urządza sobie podśmiechujki (uwielbiam to słowo,
a poza tym znalazłam je również w książce, zatem czuję się rozgrzeszona
z używania go) z hipsteriady, bohemy artystycznej, niezwykle
romantycznych historii miłosnych, nowoczesnej sztuki i gazetowych
mądrości. Poznajemy dziewczynę, Farah, która jest kimś w rodzaju
głównego bohatera. Farah jest samotna, ma obsesję na punkcie higieny i
niezwykłą potrzebę przyjaźni. Jest szczupła, ma piękne włosy i podobno
zawsze wygląda tak, jakby szła do piwnicy po konfitury.
Farah ma
przyjaciółkę, która zaczyna się od niej oddalać, gdyż znalazła chłopaka-
łysiejącego hungarystę. Odrzucona postanawia się zmienić, uatrakcyjnić i
tym samym zemścić na byłej koleżance. Masłowska jak zwykle świetnie
manewruje językiem, nie była to jednak dla mnie aż taka uczta, jak
podczas czytania Wojny. Zdaje się, że autorka nieco stępiła
swój ostry język. Nie płynie on już tak spontanicznie i chyba poddany
został pewnej normalizacji. Co kto lubi, ja wolałam starą wersję
nieokrzesanej Masłowskiej. Masłowska uwielbia umieszczać sama siebie w
swych dziełach. Zagnieżdza się między stronami i tym samym rozsadza
fabułę, która traci swój sens i staje się absolutnie autoteliczna.
Gdzieś w trakcie śledzenia przygód Farah poznajemy również jakieś „ja”,
które jest samą autorką. No właśnie- autorka żyje w świecie, który sama
opisuje. Tak, dokładnie tak- pisze o tym, że pisze, to co przed chwilą
widziała. Mieszka w bloku i jest sąsiadką jednej ze swoich bohaterek.
Czy może być coś, co jest aż tak w stylu Masłowskiej?
Miejscem akcji nie jest Polska, jednak wspomina się o niej kilka razy.
Mówią o niej ludzie, którzy nie mają o niej pojęcia- przedstawiana jako
zaśniedziały komunizmem światek, w którym ludzie walczą o byt, a przez
okna mieszkań widać olbrzymi mur berliński. Jest zacofana- na półkach
nie ma nic prócz herbaty, a ludzie żywią się jedynie borszczem. Ach,
brzmi znajomo, są ludzie, którzy właśnie tak to widzą.
Koty to książka o przeciętnych kobietkach, które czytając przeciętne
pisemka, żyją w przeciętnym mieście i są otoczone przeciętnymi sprawami.
Ludzie żyją w ciągłym kryzysie, boją się samotności, boją się siebie.
Podążają za modą, za trendami, noszą to, co należy w danym sezonie
nosić. Kiedy mają ochotę są wegetarianami, a po chwili galopują do
pobliskiej budki i pochłaniają kebaby. Deklarują buddyzm, ale szaleńczo
boją się śmierci. Powiększają piersi i penisy, pomniejszają mózgi, by
nie myśleć i nie wspominać.
Masłowska ukazuje nam plastikowość czasów, które oferują nam
internetowe emocje i bezmyślne godziny spędzane w sieci po to, by
zapomnieć o tym, jak bardzo się jest samotnym. Książka bardzo mi się
podobała i utwierdziłam się w przekonaniu, że kogo jak kogo, ale
Masłowską to ja uwielbiam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
www.przekartkuj.blogspot.com