piątek, 6 września 2013

kochanie, lubię powieści Masłowskiej! 11.07.2013

Leniwy pidżamowy dzień wydaje się idealnym, by połknąć jakąś małą książeczkę, która od dawna czeka na swoją kolej do bycia przeczytaną. Faktycznie, usiadłam dziś wygodnie i wypiwszy trzy herbaty miętowe oraz jedną kawę, przeczytałam coś niewielkiego- najnowszą powieść Masłowskiej- Kochanie, zabiłam nasze koty.  






 Książka czekała na mnie dość długo, kilka miesięcy. Właściwie zupełnie nie wiem dlaczego, bo Masłowską jak najbardziej lubię. Kilka lat temu pochłonęłam jej kontrowersyjną Wojnę polsko-ruską, a w tym roku zdarzyło mi się napisać niewielką pracę analityczną na jej temat. Zatem Masłowską i jej warsztat lubię. Jak każdej książce tej autorki, Kotom trochę się oberwało. Że książka o niczym, że przerost formy nad treścią, że bez przesłania i w ogóle do kitu zupełnie. Spróbujmy to przemyśleć. Muszę najpierw się wyżalić, co rozdrażniło mnie na samym początku, właściwie jeszcze w księgarni. Książka ma 155 stron, zatem można śmiało powiedzieć, że zalicza się do tych raczej zwięzłych treściowo. Została mimo to wciśnięta w twardą okładkę, dzięki której Koty przypominają mały elementarzyk dziecięcy. Oprócz tego w środku zastajemy niedorzecznie dużą czcionkę.




Przypuszczam, że gdyby zastosować normalny rozmiar czcionki, to książka skurczyłaby się do stron osiemdziesięciu, i już wtedy dużo trudniej byłoby wcisnąć ją ludziom za trzydzieści złotych. :) Mimo wszystko nie lubię takiego naciągactwa. Jeśli chodzi o fabułę, to najprościej powiedzieć, że jest to złośliwy śmiech z życia mieszczuchów. Masłowska urządza sobie podśmiechujki (uwielbiam to słowo, a poza tym znalazłam je również w książce, zatem czuję się rozgrzeszona z używania go) z hipsteriady, bohemy artystycznej, niezwykle romantycznych historii miłosnych, nowoczesnej sztuki i gazetowych mądrości. Poznajemy dziewczynę, Farah, która jest kimś w rodzaju głównego bohatera. Farah jest samotna, ma obsesję na punkcie higieny i niezwykłą potrzebę przyjaźni. Jest szczupła, ma piękne włosy i podobno zawsze wygląda tak, jakby szła do piwnicy po konfitury.


 Farah ma przyjaciółkę, która zaczyna się od niej oddalać, gdyż znalazła chłopaka- łysiejącego hungarystę. Odrzucona postanawia się zmienić, uatrakcyjnić i tym samym zemścić na byłej koleżance. Masłowska jak zwykle świetnie manewruje językiem, nie była to jednak dla mnie aż taka uczta, jak podczas czytania Wojny. Zdaje się, że autorka nieco stępiła swój ostry język. Nie płynie on już tak spontanicznie i chyba poddany został pewnej normalizacji. Co kto lubi, ja wolałam starą wersję nieokrzesanej Masłowskiej. Masłowska uwielbia umieszczać sama siebie w swych dziełach. Zagnieżdza się między stronami i tym samym rozsadza fabułę, która traci swój sens i staje się absolutnie autoteliczna. Gdzieś w trakcie śledzenia przygód Farah poznajemy również jakieś „ja”, które jest samą autorką. No właśnie- autorka żyje w świecie, który sama opisuje. Tak, dokładnie tak- pisze o tym, że pisze, to co przed chwilą widziała. Mieszka w bloku i jest sąsiadką jednej ze swoich bohaterek. Czy może być coś, co jest aż tak w stylu Masłowskiej? :) Miejscem akcji nie jest Polska, jednak wspomina się o niej kilka razy. Mówią o niej ludzie, którzy nie mają o niej pojęcia- przedstawiana jako zaśniedziały komunizmem światek, w którym ludzie walczą o byt, a przez okna mieszkań widać olbrzymi mur berliński. Jest zacofana- na półkach nie ma nic prócz herbaty, a ludzie żywią się jedynie borszczem. Ach, brzmi znajomo, są ludzie, którzy właśnie tak to widzą.


Koty to książka o przeciętnych kobietkach, które czytając przeciętne pisemka, żyją w przeciętnym mieście i są otoczone przeciętnymi sprawami. Ludzie żyją w ciągłym kryzysie, boją się samotności, boją się siebie. Podążają za modą, za trendami, noszą to, co należy w danym sezonie nosić. Kiedy mają ochotę są wegetarianami, a po chwili galopują do pobliskiej budki i pochłaniają kebaby. Deklarują buddyzm, ale szaleńczo boją się śmierci. Powiększają piersi i penisy, pomniejszają mózgi, by nie myśleć i nie wspominać.


Masłowska ukazuje nam plastikowość czasów, które oferują nam internetowe emocje i bezmyślne godziny spędzane w sieci po to, by zapomnieć o tym, jak bardzo się jest samotnym. Książka bardzo mi się podobała i utwierdziłam się w przekonaniu, że kogo jak kogo, ale Masłowską to ja uwielbiam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

www.przekartkuj.blogspot.com