Hejak sklejak,
wybaczcie moją absencję, ale po prostu utknęłam. Kilka dni po
ostatnim wpisie usiłowałam dodać następny, dotyczący ciężkiej i poważnej
książki polskiego autora. Napotkałam na olbrzymie problemy z wyrażeniem
swoich przemyśleń, i po trzykrotnej próbie wyduszenia z siebie czegoś
sensownego, dałam spokój. Słowa do mnie nie przychodziły i chyba
potrzebuję jeszcze odrobiny czasu, by przetrawić i przepracować w swojej
głowie tamtą pozycję. Na razie jednak postanowiłam napisać o czymś dużo
lżejszym. Chcę zapełnić jakoś tę ciszę, jaką ostatnio nieszczęśliwie
sprowadziłam na bloga.
Dziś pochylimy się nad „Grą o tron”.
Tak, jestem poserialowym fanem, który po książkę sięgnął po trzecim
sezonie, a wcześniej o Martinie nawet nie słyszał. To wszystko prawda.
Jako fanka fantastyki czuję się zawstydzona sama sobą. Niemniej do
książki w końcu dotarłam i połknęłam w kilka dni. Zdecydowałam się na
zakup wydania serialowego, bo w mojej opinii jest to najlepsze polskie
wydanie- jest estetyczne, trwałe, kartki są z dobrego białego papieru, a
sama okładka przypomina mi cudowny serial. Nie chcę się wplątywać teraz
w ochy i achy na temat produkcji hbo, bo blog miał być stricte
książkowy (przyznaję, że czasem odczuwam pokusę przemianowania go na
książkowo-filmowy), ale nie mogę nie wspomnieć o mojej szczerej sympatii
do tego serialu. Uważam, że jest świetny i genialnie zrobiony.
Sama książka również przypadła mi do gustu. Spodobał mi się styl
Martina, który świetnie radzi sobie nawet z opisami walk- nie są nużące i
przesadnie wydłużane. Pisarz czaruje nas mroczną atmosferą, w której
czytelnik z niecierpliwością oczekuje na zimę, która nadchodzi
Zdecydowanie można dać się porwać tej książce i przez kilka dni żyć w
świecie Winterfell i Królewskiej Przystani. Jest to jedna z tych
pozycji, która daje nam poczucie uczestniczenia w wydarzeniach. We mnie
Gra o tron wzbudziła żywe emocje. Bardzo lubię powieści, które dzielą
się z czytelnikiem światem i pozwalają w nim zamieszkać.
W krótkich słowach o fabule: nasz świat zamieszkują potężne rody,
których zwierzchnikiem jest król. Rodziny mają pewną suwerenność, ale
rzecz oczywista, muszą być posłuszni królowi. Na początku poznajemu
jeden ród, Starków. Póżniej, wraz z rozwojem akcji, poznajemy coraz to
nowych bohaterów. Co ciekawe i niezwykle fascynujące, Martin nie wybrał
sobie jednego rodu lub bohatera na główną oś wydarzeń. Poznajemy
perspektywę róźnych postaci, które pochodzą z różnych rodów. Cała
historia skupia się na tym, że królewski namiestnik umiera i na jego
miejsce ma zająć Ned Stark. Ned czyni to niechętnie i wkrótce wyrusza do
Królewskiej Przystani i obejmuje stanowisko. Od tego momentu zaczyna
się naprawdę wartka i zaskakująca akcja. Jak wiadomo tam gdzie władza i
pieniądze, tam też intrygi, niesnaski i kłótnie. Nikt nikomu nie ufa i
każdy ma wokół siebie szpiegów swoich przeciwników. W takiej atmosferze
rozpoczynamy na dobre naszą przygodę z bohaterami.
Mnie osobiście ta historia zachwyciła. Połknęłam ją w kilka dni,
świetnie się tę ksiażkę czyta. Martin pisze dobrze, potrafi porwać i
zaskoczyć czytelnika. Po prostu koniecznie trzeba się dowiedzieć, co
będzie dalej i jak wszystko się potoczy. Nie sposób oderwać się od
czytania i zapomnieć o Starkach, Lannisterach, Tullych i Baratheonach.
Magia Martina i magia dobrze napisanej fantastyki.
Coś, co absolutnie uwielbiam- mapki świata. Rzecz moim zdaniem
genialna. Pozwala totalnie wniknąć w fikcyjną rzeczywistość. W tym
wydaniu mamy dwie mapki, na których zaznaczono ważne dla książki
miejsca. Z dobrego źródła informacji wiem, że w wersji anglojęzycznej
mapek jest więcej. Poza tym możemy tam znaleźć również godła i historie
poszczególnych rodów. Ja i dobre źródło uważamy, że polskie wydawnictwa
robią brzydko i okradają czytelnika z ciekawych materiałów.
Uważam, że czytanie książki po uprzednim obejrzeniu serialu jest
znakomitym pomysłem. Powieść wiele wyjaśnia, wątki są naturalnie
bardziej rozwinięte i ciekawe. Natomiast dla mnie największym
zaskoczeniem było to, że po przeczytaniu książki polubiłam kilka
postaci, których w serialu nienawidziłam. Martin opowiada ich historię i
dzięki temu poznajemy motywy i pobudki tych ludzi. To naprawdę robi
różnicę (wyjątkiem jest Joffrey, którego i po obejrzeniu serialu i po
przeczytaniu książki miałam ochotę zdzielić czymś ciężkim w te paskudne
japsko).
Mam oczywiście swoich ulubionych i znienawidzonych bohaterów.
Absolutnie uwielbiam Deanerys (jest piękna, niech za mnie wyjdzie!),
Aryę (złożona i niepokorna, to lubię), Johna (Jasiu Śnieg podbił moje
serce, bardzo go polubiłam) i oczywiście Tyriona (jak go nie
uwielbiać?).
Kupiłam już drugą część sagi Pieśni Lodu i Ognia. Nie wątpię, że
przeczytam wszystkie powieści z tego cyklu. Uwielbiam wszelkie serie
książkowe, które tworzą jedną wielką historię. Bardzo podoba mi się
klimat tej opowieści i na pewno w przyszłości zamieszczę kilka słów na
temat drugiej części cyklu.
A Ty, znasz Martina i Grę? Napisz, wszelkie komentarze sprawiają mi wielką radość.
Cześć!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
www.przekartkuj.blogspot.com