piątek, 6 września 2013

o tym, jak książniczka zachorowała na niemoc twórczą 14.09.2013

Hejak sklejak,
wybaczcie moją absencję, ale  po prostu utknęłam. Kilka dni po ostatnim wpisie usiłowałam dodać następny, dotyczący ciężkiej i poważnej książki polskiego autora. Napotkałam na olbrzymie problemy z wyrażeniem swoich przemyśleń, i po trzykrotnej próbie wyduszenia z siebie czegoś sensownego, dałam spokój.  Słowa do mnie nie przychodziły i chyba potrzebuję jeszcze odrobiny czasu, by przetrawić i przepracować w swojej głowie tamtą pozycję. Na razie jednak postanowiłam napisać o czymś dużo lżejszym. Chcę zapełnić jakoś tę ciszę, jaką ostatnio nieszczęśliwie sprowadziłam na bloga.
Dziś pochylimy się nad „Grą o tron”.









Tak, jestem poserialowym fanem, który po książkę sięgnął po trzecim sezonie, a wcześniej o Martinie nawet nie słyszał. To wszystko prawda. Jako fanka fantastyki czuję się zawstydzona sama sobą. Niemniej do książki w końcu dotarłam i połknęłam w kilka dni. Zdecydowałam się na zakup wydania serialowego, bo w mojej opinii jest to najlepsze polskie wydanie- jest estetyczne, trwałe, kartki są z dobrego białego papieru, a sama okładka przypomina mi cudowny serial. Nie chcę się wplątywać teraz w ochy i achy na temat produkcji hbo, bo blog miał być stricte książkowy (przyznaję, że czasem odczuwam pokusę przemianowania go na książkowo-filmowy), ale nie mogę nie wspomnieć o mojej szczerej sympatii do tego serialu. Uważam, że jest świetny i genialnie zrobiony.


Sama książka również przypadła mi do gustu. Spodobał mi się styl Martina, który świetnie radzi sobie nawet z opisami walk- nie są nużące i przesadnie wydłużane. Pisarz czaruje nas mroczną atmosferą, w której czytelnik z niecierpliwością oczekuje na zimę, która nadchodzi :) Zdecydowanie można dać się porwać tej książce i przez kilka dni żyć w świecie Winterfell i Królewskiej Przystani. Jest to jedna z tych pozycji, która daje nam poczucie uczestniczenia w wydarzeniach. We mnie Gra o tron wzbudziła żywe emocje. Bardzo lubię powieści, które dzielą się z czytelnikiem światem i pozwalają w nim zamieszkać.


W krótkich słowach o fabule: nasz świat zamieszkują potężne rody, których zwierzchnikiem jest król. Rodziny mają pewną suwerenność, ale rzecz oczywista, muszą być posłuszni królowi. Na początku poznajemu jeden ród, Starków. Póżniej, wraz z rozwojem akcji, poznajemy coraz to nowych bohaterów. Co ciekawe i niezwykle fascynujące, Martin nie wybrał sobie jednego rodu lub bohatera na główną oś wydarzeń. Poznajemy perspektywę róźnych postaci, które pochodzą z różnych rodów. Cała historia skupia się na tym, że królewski namiestnik umiera i na jego miejsce ma zająć Ned Stark. Ned czyni to niechętnie i wkrótce wyrusza do Królewskiej Przystani i obejmuje stanowisko. Od tego momentu zaczyna się naprawdę wartka i zaskakująca akcja. Jak wiadomo tam gdzie władza i pieniądze, tam też intrygi, niesnaski i kłótnie. Nikt nikomu nie ufa i każdy ma wokół siebie szpiegów swoich przeciwników. W takiej atmosferze rozpoczynamy na dobre naszą przygodę z bohaterami.

Mnie osobiście ta historia zachwyciła. Połknęłam ją w kilka dni, świetnie się tę ksiażkę czyta. Martin pisze dobrze, potrafi porwać i zaskoczyć czytelnika. Po prostu koniecznie trzeba się dowiedzieć, co będzie dalej i jak wszystko się potoczy. Nie sposób oderwać się od czytania i zapomnieć o Starkach, Lannisterach, Tullych i Baratheonach. Magia Martina i magia dobrze napisanej fantastyki.





Coś, co absolutnie uwielbiam- mapki świata. Rzecz moim zdaniem genialna. Pozwala totalnie wniknąć w fikcyjną rzeczywistość. W tym wydaniu mamy dwie mapki, na których zaznaczono ważne dla książki miejsca. Z dobrego źródła informacji wiem, że w wersji anglojęzycznej mapek jest więcej. Poza tym możemy tam znaleźć również godła i historie poszczególnych rodów. Ja i dobre źródło uważamy, że polskie wydawnictwa robią brzydko i okradają czytelnika z ciekawych materiałów.


Uważam, że czytanie książki po uprzednim obejrzeniu serialu jest znakomitym pomysłem. Powieść wiele wyjaśnia, wątki są naturalnie bardziej rozwinięte i ciekawe. Natomiast dla mnie największym zaskoczeniem było to, że po przeczytaniu książki polubiłam kilka postaci, których w serialu nienawidziłam. Martin opowiada ich historię i dzięki temu poznajemy motywy i pobudki tych ludzi. To naprawdę robi różnicę (wyjątkiem jest Joffrey, którego i po obejrzeniu serialu i po przeczytaniu książki miałam ochotę zdzielić czymś ciężkim w te paskudne japsko).


Mam oczywiście swoich ulubionych i znienawidzonych bohaterów. Absolutnie uwielbiam Deanerys (jest piękna, niech za mnie wyjdzie!), Aryę (złożona i niepokorna, to lubię), Johna (Jasiu Śnieg podbił moje serce, bardzo go polubiłam) i oczywiście Tyriona (jak go nie uwielbiać?).


Kupiłam już drugą część sagi Pieśni Lodu i Ognia. Nie wątpię, że przeczytam wszystkie powieści z tego cyklu. Uwielbiam wszelkie serie książkowe, które tworzą jedną wielką historię. Bardzo podoba mi się klimat tej opowieści i na pewno w przyszłości zamieszczę kilka słów na temat drugiej części cyklu.
A Ty, znasz Martina i Grę? Napisz, wszelkie komentarze sprawiają mi wielką radość.
Cześć!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

www.przekartkuj.blogspot.com